Wielki Piątek 2025
Bracia i siostry,
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W centrum Triduum Paschalnego bije serce Wielkiego Piątku. Pomiędzy bielą Wieczerzy Pańskiej a bielą Jego Zmartwychwstania liturgia przerywa ciągłość chromatyczną, barwiąc wszystkie szaty na czerwono i zapraszając nasze zmysły do dostrojenia się do intensywnych i dramatycznych tonów największej miłości.
Inteligencja Krzyża
Dziś liturgia zaprasza nas do milczenia i skupienia, ponieważ jest to dzień, w którym zabrano nam Oblubieńca. W Wielki Piątek Kościół zatrzymuje się w adoracji i kontempluje nie porażkę Boga, ale Jego tajemniczy triumf w paradoksalnej formie krzyża, zgodnie z zapowiedzią proroczych pism: „Oto się powiedzie mojemu Słudze, wybije się, wywyższy i wyrośnie bardzo” (Iz 52, 13).
W czasach takich jak nasze, bogatych w nowe inteligencje - sztuczne, obliczeniowe, przewidywalne - tajemnica męki i śmierci Chrystusa proponuje nam inny rodzaj inteligencji: inteligencję Krzyża, która nie kalkuluje, ale kocha; która nie optymalizuje, lecz daje siebie. Inteligencję, która nie jest sztuczna, lecz głęboko relacyjna, ponieważ jest całkowicie otwarta na Boga i na innych ludzi. W świecie, w którym wydaje się, że to algorytmy sugerują nam, czego pragnąć, co myśleć, a nawet kim być, Krzyż przywraca nam wolność autentycznego wyboru, opartego nie na skuteczności, ale na miłości, która daje siebie.
Reklama
Dlatego liturgia rozpoczęła się w atmosferze wielkiego milczenia i smutnej powagi: celebransi leżeli na ziemi, a całe zgromadzenie było pogrążone w modlitwie. Takie postawy są konieczne, aby rozpoznać w męce Chrystusa tę inteligencję miłości, w której skondensowane jest zbawienie świata.
Chrystus z głośnym wołaniem i płaczem za swych dni doczesnych zanosił gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości (Hbr 5, 7-9).
Nie można nie być zdumionym i przerażonym tymi słowami. Ale jak „wysłuchany”? W jaki sposób Bóg słyszy najbardziej rozpaczliwe modlitwy niosące cierpienie? Jeśli Ojciec nie oszczędził śmierci swojemu Synowi, jak postąpi z nami, gdy ofiarujemy Mu wszystkie nasze łzy?
Wiemy bowiem dobrze, jak Ojciec postanowił wysłuchać modlitwę Syna: nie oszczędził mu męki krzyża, ale pozwolił mu stać się, właśnie na tym ołtarzu, Zbawicielem świata. Bóg nie oszczędził Chrystusowi cierpienia, ale podtrzymał Jego serce, czynią Go zdolnym do poddania się wymaganiom największej miłości, która nie zatrzymuje się nawet w obliczu nieprzyjaciół.
Reklama
Wyrażenie „uległość”, którym List do Hebrajczyków opisuje postępowanie Chrystusa, można również przetłumaczyć jako zdolność do przyjmowania z ufnością tego, co się dzieje, do dobrego przyjmowania nawet tego, co początkowo wydaje się wrogie lub niezrozumiałe. W swojej męce Chrystus nie tylko cierpiał z powodu wydarzeń, ale przyjął je z taką wolnością, że przekształcił je w drogę zbawienia. Drogę, która pozostaje otwarta dla każdego, kto jest gotów zaufać Ojcu do końca, dając się prowadzić Jego woli nawet w najbardziej mrocznych przejściach.
Chcemy więc zatrzymać się nad trzema momentami Męki Pańskiej, w których to sam Pan Jezus, poprzez swoje słowa, pokazuje nam, jak można żyć w pełnym zaufaniu do Boga, nie przestając być czynnym uczestnikiem swej historii.
„To Ja”
W ogrodzie Getsemani, kiedy żołnierze i strażnicy pojawiają się z Judaszem, aby Go aresztować, Jezus, wiedząc o wszystkim, co miało na Niego przyjść, wyszedł naprzeciw i rzekł do nich: Kogo szukacie? Odpowiedzieli Mu: Jezusa z Nazaretu. Rzekł do nich Jezus: Ja jestem. E. Również i Judasz, który Go wydał, stał między nimi. Skoro więc Jezus rzekł do nich: Ja jestem, cofnęli się i upadli na ziemię. (J 18, 4-6).
Reklama
Dopiero po drugim pytaniu - które otrzymuje taką samą odpowiedź jak pierwsze - Jezus poddaje się i pozwala się wyprowadzić. W ten sposób ewangelista daje nam do zrozumienia, że Jezus nie został po prostu aresztowany, ale dobrowolnie ofiarował swoje życie, jak już wcześniej zapowiedział: „Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję” (J 10, 18). W chwilach, gdy nasze życie doznaje jakiegoś niepowodzenia - bolesnego niepowodzenia, poważnej choroby, kryzysu w relacjach - my również możemy spróbować powierzyć się Bogu z taką samą ufnością, przyjmując to, co nas niepokoi i nam zagraża. Jak można to zrobić? Czyniąc krok naprzód. Stając jako pierwsi na spotkanie z rzeczywistością. Taka postawa prawie nigdy nie zmienia biegu wydarzeń - Jezus zostaje istotnie aresztowany wkrótce potem - ale jeśli jest przeżywana z wiarą w Boga i ufnością w historię, którą On prowadzi, pozwala nam pozostać wewnętrznie wolnymi i niezłomnymi. Tylko w ten sposób ciężar życia staje się lżejszy, a cierpienie, pozostając realne, przestaje być bezużyteczne i zaczyna rodzić życie.
„Pragnę”
W chwili, gdy zbliża się do śmierci, wisząc teraz na drzewie krzyża, Słowo Boże deklaruje całe swoje pragnienie:
Potem Jezus, świadom, że już wszystko się dokonało, aby się wypełniło Pismo, rzekł: Pragnę. Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop gąbkę nasączoną octem i do ust Mu podano. (J 19, 28-29).
Reklama
Jezus nie umiera zanim nie wyrazi - bez jakiegokolwiek wstydu - wszystkich swoich potrzeb. Żegna się z historią, wykonując jeden z najbardziej ludzkich i jednocześnie najtrudniejszych gestów: prosząc o to, czego sami nie możemy sobie dać. Ciało Chrystusa, ogołocone ze wszystkiego, ukazuje najbardziej ludzką potrzebę: bycia kochanym, przyjętym, wysłuchanym. I w tym właśnie momencie, tak istotnym i bezbronnym w końcu się spotykają pragnienie człowieka i miłość Boga. Także dla nas staje się możliwe, aby dobrze przejść przez te chwilę, kiedy staje się jasne, że nie wystarczamy samym sobie. Kiedy obnażają nas cierpienie, znużenie, samotność lub strach, jesteśmy kuszeni, aby zamknąć się w sobie, stać się surowszymi, udawać samowystarczalność. Ale to właśnie wtedy otwiera się przestrzeń dla najprawdziwszej miłości: tej, która się nie narzuca, ale pozwala sobie pomóc. Proszenie o to, czego potrzebujemy i pozwalanie innym, by nam to ofiarowali, jest być może jedną z najwyższych i najbardziej pokornych form miłości. Aby to uczynić, musimy porzucić wszelką pychą, ale także wszelkie złudzenia, że możemy się zbawić o własnych siłach. Zaakceptować potrzebę nie jako słabość, którą trzeba ukryć, ale jako prawdę, którą należy zapełnić. I uznać, że o własnych siłach nie możemy - i nie chcemy - żyć.
„Dokonało się”
Otrzymawszy tego, co zostało Mu ofiarowane,
Jezus rzekł: Dokonało się! I skłoniwszy głowę, oddał ducha (J 19, 30).
Jezus wyznaje spełnienie swojego - i naszego - człowieczeństwa w chwili, gdy ogołocony ze wszystkiego, postanawia całkowicie oddać nam swoje życie i swojego Ducha. Nie jest to bierne poddanie się, ale akt najwyższej wolności, akceptujący słabość jako miejsce, w którym miłość staje się pełnią. To nie autonomia czy wielkie wyczyny nadają sens życiu, lecz zdolność do przekształcenia ograniczenia na okazję do daru. W tym geście Jezus objawia nam, że to nie siła zbawia świat, lecz słabość miłości, która niczego nie zatrzymuje dla siebie. Czas, w którym żyjemy, naznaczony mitem wydajności i uwiedziony bożkiem indywidualizmu, z trudem rozpoznaje chwile porażki lub bierności jako możliwe miejsca spełnienia. Kiedy krzyż zapiera nam dech w piersiach i nas unieruchamia, czujemy się źle, nieadekwatnie i nie na miejscu. Stawiamy więc opór, zaciskamy zęby w nadziei na szybkie wydostanie się ze stanu odczuwanego jedynie jako uwięzienie. Ostatnie słowa ukrzyżowanego Jezusa oferują nam inną interpretację: pokazują nam, jak wiele życia może wypływać z tych chwil, kiedy nie zostaje już nic do zrobienia, pozostaje najpiękniejsza rzecz do wypełnienia: w końcu dać samych siebie.
Pełna ufność
Reklama
Ojciec Święty zechciał wprowadzić nas w ten Jubileusz, przypominając nam, że Chrystus jest kotwicą naszej nadziei, z którą możemy pozostać mocno zjednoczeni, napinając linę wiary, która wiąże nas z Nim od naszego chrztu. Musimy jednak uczciwie przyznać, że wcale nie jest łatwo trwać „mocno w wyznawaniu wiary” (Hbr 4, 14), zwłaszcza gdy nadchodzi moment krzyża. Kiedy dopada nas zło, kiedy nawiedza nas cierpienie, kiedy czujemy się samotni lub opuszczeni, powtarzanie słów Chrystusa wydaje się niemożliwe. Dlatego za chwilę ważne będzie, by przyjąć zaproszenie z Listu do Hebrajczyków: podchodząc do krzyża z pełnym zaufaniem, uznając w nim „tron łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i znaleźli łaskę pomocy w stosownej chwili” (Hbr 4, 16). Uczynimy to w sposób niezwykle wstrzemięźliwy, ale głęboki: niektórzy z nas w milczeniu podejdą do drzewa krzyża, aby adorować zawartą w nim tajemnicę. W tym momencie adoracji będziemy mieli okazję odnowić nasze pełne zaufanie do sposobu, w jaki Bóg postanowił zbawić świat, a także będziemy mogli pogodzić się z przeznaczeniem męki, śmierci i zmartwychwstania, do którego zmierza nasze życie. Nie oznacza to, że strach zniknie lub że droga nagle stanie się bezpieczna. Oznacza to jedynie, że dzisiaj, w sercu tego Jubileuszu, my chrześcijanie wybieramy drogę krzyża jako jedyny możliwy kierunek naszego życia. Jesteśmy świadomi, że nasze siły nie wystarczą, aby przebyć tę drogę, ale Duch Święty, który już napełnił nasze serca słodką nadzieją, przyjdzie z pomocą naszej słabości, aby przypomnieć nam o najważniejszej rzeczy: tak jak zostaliśmy umiłowani, tak też będziemy mogli zdolni miłować naszych przyjaciół, a nawet naszych nieprzyjaciół. Wtedy będziemy świadkami jedynej prawdy, która zbawia świat: Bóg jest naszym Ojcem. A wszyscy jesteśmy siostrami i braćmi w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
Roberto Pasolini OFM Cap
Kaznodzieja Domu Papieskiego